O mnie

w różnego rodzaju ligi fantasy bawię się od 2002 roku. Na poczatku była to bardzo fajna gra (nie pamietam nazwy) w której codziennie należało wybrać swoją piątkę graczy (spośród wszystkich graczy nba) i trenera nie przekraczając przy tym budżetu 100 punktów. Potem przez szereg sezonów grałem w ligach roto. W ubiegłym roku po raz pierwszy zagrałem w H2H i musze przyznać, że ta formuła najbardziej mi się podoba. W sezonie 10/11 gram w czterech ligach (w tym 3 h2h i jedna - niezmiennie ta sama od lat - roto). Zapraszam do dyskusji wszystkich NBA freaks!;)

piątek, 15 kwietnia 2011

I co dalej czyli przegrani sezonu 2010/2011

Do końca Regular Season pozostało około 10 gier dlatego naturalnym jest to, że uwaga skupia się na 16 najlepszych zespołach. W końcu to one będą walczyć przez najbliższe 2 miesiące z hakiem o tytuł i pierścienie mistrzowskie. Wysoce prawdopodobne jest, że będą to: Bulls, Celtics, Heat, Magic, Hawks, Sixers, Knicks i Pacers na wschodzie oraz Spurs, Lakers, Mavs, Thunder, Nuggets, Portland, Hornets i Grizzles na zachodzie. Oczywiście szanse na załapanie się do tego grona mają jeszcze Bobcats , Bucks, Rockets i Suns, jednak biorąc pod uwagę obecną formę i wyniki tych drużyn, jak również ostatnie wyniki ich rywali w walce o Play Offs, są to szanse dość mgliste.
Tak więc kiedy najlepsza szesnastka rozpocznie w połowie kwietnia walkę o tytuł, pozostałe 14 ekip będzie już „wędkowało” gdzieś nad jeziorem Michigan. Które z tych drużyn mają jednak największe szanse na to aby w najbliższych latach odwrócić los i stać się kolejnymi Thunder?
1.       LA Clippers
Już w tym sezonie był moment, kiedy wydawało się, że Kopciuszek z Miasta Aniołów będzie w stanie namieszać w pierwszej ósemce zachodu. Po kiepskim starcie (5-21 do połowy grudnia), Clippers  byli bowiem gorący niczym South Beach. Wygrali 5 z kolejnych 6 meczy i zamknęli rok z wynikiem 10-23. Oczywiście najważniejszym czynnikiem tej przemiany był Blake Griffin, który mimo, że od początku sezonu zachwycał swoją finezją ponad obręczą, to właśnie w okolicy polowy grudnia do określenia „efektowny” dołożył na stałe „efektywny”. W styczniu z rekordem 9-5 byli w czołówce ligi i wydawało się, że Griffin wraz z Gordonem mają szanse poprowadzić Clippers do pierwszych od 2006 roku Play Offs. Niestety w lutym kontuzję złapał Eric Gordon, co przełożyło się na wynik drużyny 2-12. Marzenia o dobrym miejscu trzeba było w tym momencie odłożyć na następny sezon.
Patrząc na pechową czternastkę, nie sposób oprzeć się wrażeniu, że to właśnie Clipps mają przed sobą najbardziej świetlaną przyszłość. Mają w składzie dwie młode, ale już w tej chwili bardzo doświadczone i sprawdzone gwiazdy w osobach Blake Griffina i Erica Gordona. Po kontuzji wrócił w końcu Chris Kaman i udowadnia, że w dalszym ciągu może grać na poziomie, który zapewnił mu udział w meczu gwiazd. Pod nieobecność Chrisa bardzo dobrze radził sobie DeAndre Jordan, młody środkowy, który bardzo dobrze rozumie się z Blake Griffinem – zarówno na jak i poza boiskiem. Drużyna z LA pozyskała też z Cleveland rozgrywającego Mo Willamsa, który mimo, że ostatnio ma spore kłopoty z utrzymaniem się w zdrowiu to jednak wydaje się bardziej godnym zaufania niż niewątpliwie bardziej utalentowany w kierunku prowadzenia gry Baron Davis. Baron mógł być świetnym uzupełnieniem tej młodej drużyny. Doświadczony rozgrywający, który widzi bardzo dużo i potrafi zarówno podaniami jak i rzutami rozstrzygać mecze na styku.  Problemem jednak okazała się tutaj etyka pracy Davisa oraz jego ego. Baron rozpoczął sezon zupełnie nieprzygotowany, ze znaczną nadwagą i jeszcze większą chęcią udowodnienia żółtodziobowi Griffinowi, że to nie on lecz Baron jest liderem tego zespołu. Jednak odpowiedź ze strony organizacji była jasna – stawiamy na Blake’a i to on jest centralną postacią tego zespołu. W efekcie Davis wylądował na trybunach, gdzie miał czas na przemyślenie sprawy oraz na doprowadzenie swojego organizmu do formy meczowej. W międzyczasie rolę pierwszego rozgrywającego powierzono 20 letniemu debiutantowi z Kentucky – Ericowi Bledsoe. Niestety szybko się okazało, że to trochę za wysokie progi dla młodziaka, który nawet w college’u nie był pierwszym playmakerem (zmieniał Johna Walla). Bledsoe pokazał jednak przebłyski talentu i poza oczywistym brakiem doświadczenia i regularności jest to na pewno przyszłość Clippers na tej pozycji.
Dodając do tego kolejnego debiutanta, 20 letniego Al-Farouq Aminu, grającego na pozycji SF mamy obraz tego, jak za rok, dwa wyglądać może pierwsza piątka Clippers.
PG – Bledsoe ’89 rok
SG – Gordon ’89 rok
SF – Aminu ’90 rok
PF – Griffin ’89 rok
C – Jordan ’88 rok
W odwodzie czeka jeszcze jeden rookie, Willie Warren, kolega Blake’a z Uniwersytetu Olkahoma – rocznik 89.
Gordon i Griffin już w tej chwili grają jak doświadczeni gracze. W przyszłym roku dołączyć do nich powinni pozostali z wymienionej wyżej grupy i może to oznaczać, że Clippers staną się nową siłą konferencji zachodniej. Czyżby to oznaczało koniec klątwy zwanej w pewnych kręgach Kliperyzmem?
2.       Houston Rockets
Rakiety walczą jeszcze mimo wszystko o Play Offs, jednak nawet jeśli jakimś cudem uda im się wyprzedzić Memphis to nie ulega kwestii, że znajdują się oni w fazie przebudowy. W Houston już chyba wszyscy pogodzili się z faktem, że Yao nie wróci już do gry. Nie jest to oczywiście dobra wiadomość dla organizacji bo Yao, gdyby był zdrowy, mógłby być kimś takim jak Shaq w najlepszych latach swojej kariery. Uważam jednak, że zakończenie okresu „czekania na Yao” oczyści w pewien sposób Houston i pozwoli im zacząć od początku. A pierwsze kroki już poczyniono. Przede wszystkim pożegnano się z Aaronem Brooksem, zdobywcą ubiegłorocznej nagrody „Most Improved Player”, który po doskonałym ubiegłym sezonie w tym roku zagubił się na całej linii. Zaczęło się od kłopotów zdrowotnych, które pociągnęły za sobą brak wysokiej formy, utratę miejsca w pierwszej piątce i w końcu problemy wychowawcze. Myślę, że definitywnie o przyszłości Brooksa w Houston przesądziły te ostatnie i Aaron musiał przenieść się do Phoenix.
W tej chwili ciężko jednoznacznie oceniać drugi ruch Rakiet, pozyskanie z Memphis centra Hasheema Thabeeta z zamian za Shane Battiera. Tanzańczyk w ekipie Grizzlies był dopiero 3,4 wysokim w rotacji i nie był w stanie przebić się i  pokazać z dobrej strony. Na chwilę obecną jest to jeden ze słabszych draftowych dwójek w historii. Być może Hasheem będzie w stanie, przynamniej w jakimś stopniu odrodzić się w Houston i wykorzystać swoje niebagatelne warunki fizyczne. Wymiana ta była jeszcze jednym sygnałem, że w Houston pogodzono się już z utratą Yao. Podobno wysoko na liście życzeń Rakiet był Marcin Gortat i to właśnie jego chcieli pozyskać w wymianie za Brooksa, jednak Słońca (dla których gra Marcina jest jednym z niewielu powodów do optymizmu) zablokowali ten trade.
Na gwiazdę wyrasta natomiast, do niedawna zmiennik Brooksa, Kyle Lowry. Jest to zupełnie innego typu zawodnik, bardziej nastawiony na kreowanie partnerów oraz na walkę o każdą piłkę w każdej sytuacji. A jeśli dodać do tego mentalność lidera (której ponoć Aaron nie posiadał) to decyzja komu powierzyć rolę pierwszego rozgrywającego staje się dość prosta.
Lowry wraz z Kevinem Martinem tworzą obecnie jeden z lepszych backcourtów NBA. Ten drugi rozgrywa bardzo dobry sezon. Przede wszystkim jest zdrowy, co w poprzednich latach było jego największym problemem. W poprzednich trzech sezonach rozgrywał on maksymalnie 61 meczów. W tym nie opuścił jeszcze żadnego. Poprawił też znacznie skuteczności notując 44% z gry (najwyższa od sezonu 07/08), 39% za trzy (najwyższa od sezonu 08/09) oraz rzutów osobistych 89% (najwyższa w karierze). Pozostałe statystyki utrzymuje na swoim stabilnym poziomie.
Trzecim liderem tej drużyny jest Argentyńczyk, Luis Scola. Ten silny skrzydłowy jest na przestrzeni ostatnich lat najrówniej grającym zawodnikiem Rakiet. W ciągu trzech pierwszych lat gry w NBA nie opuścił on nawet jednego meczu. Na przestrzeni całej kariery Luis trafia solidne 50% z gry oraz 75% z lini osobistych. Ponadto, zbiera regularnie ponad 8 piłek na mecz, notuje około 2 asyst. W tym sezonie poprawił też o ponad 2 punkty swoją średnią, która wynosi teraz 18,3.
Na trójce, po odejściu Battiera, minuty dzielą między sobą dwaj młodzi skrzydłowi Chase Budinger i Courtney Lee. W tej chwili w piątce wychodzi ten pierwszy a Lee daje swojej drużynie bardzo wartościowe minuty z ławki. Tak więc pozycje 1-4 wyglądają w Houston bardzo solidnie i co ważne perspektywicznie. Najgorzej jest niestety na centrze, ponieważ z całym szacunkiem dla najniższego centra świata (Chuck Hayes 6’6”) oraz jego waleczności i wszechstronności, z takim wzrostem nie jest w stanie przeciwstawić się połowie środkowych NBA. Jego zmiennik, Brad Miller to już nie ten sam zawodnik co w czasach Sacramento. Częściej leczy kontuzje niż gra i trzeba się liczyć z tym, że każdy rok przybliża go do końca kariery. Rakiety mają wprawdzie dwóch młodych i obiecujących podkoszowych w osobach Patricka Pattersona (rookie z Kentucky) oraz Jordana Hilla (drugoroczniak z Arizony) jednak przy wzroście odpowiednio 6’9” i 6’10” są oni raczej predestynowani do gry na PF.
Nie jestem przekonany czy Thabeet będzie odpowiedzią na problemy Rakiet ze środkowymi. Co gorsza nie są chyba także przekonani co do tego sami trenerzy. Odsyłając Tanzańczyka zaraz po wymianie do d-league wyrazili się dość jasno. Nasuwa się tylko pytanie: w takim razie po co w ogóle ten trade? Prawdę mówiąc liczyłem ze w Houston Thabeet będzie miał przynajmniej okazję zagrać te 10-15 minut w meczu żeby zacząć się trochę ogrywać w tej lidze. Być może powodem było to, że Shane jest w ostatnim roku kontraktu i w teksasie wiedzieli już, że nie mają zamiaru negocjować z nim nowej umowy. Wiedzieli też że tak dobry defensor i człowiek od czarnej roboty bez problemu znajdzie sobie miejsce pracy u któregoś z condenderów za pieniądze, których oni nie zamierzali mu płacić. Być może takie podejście ma sens. Drużyna jest w przebudowie i zdecydowanie lepiej jest zacząć „ogrywać” młodych Budingera i Lee niż dawać po 30 minut na mecz 33-letniemu już Battierowi. Tak czy inaczej jeśli Thabeet nie przepracuje solidnie lata i nie zacznie spełniać pokładanych w nim oczekiwań to Rakiety będą znów musiały myśleć o pozyskaniu jakiegoś wartościowego środkowego.
3.       Golden State Warriors
Ta drużyna już w tym sezonie posiadała wszelkie zasoby ku temu aby stać się liczącą się siłą konferencji zachodniej. Monta Ellis I Steph Curry zapowiadali się na najlepszy duet obrońców w lidze. Niestety ten drugi zawodzi, gra bardzo nierówno i świetne mecze (za poziomie 30 pkt, 10 ast, kilku przechwytów i bardzo dobre skuteczności) przeplata meczami, które kończy z dorobkiem 5 punktów i 5 strat. Wojownicy mają w składzie jednego z kandydatów do tegorocznej nagrody MIP – Dorrella Wrighta, który rozwinął się niesamowicie w porównaniu do ubiegłego sezonu w Miami Heat. Podporą drużyny miał być David „double-double machine”, lub jak kto woli „wielka nadzieja białych” Lee. W Nowym Jorku gracz ten odznaczał się niebywałą wręcz regularnością. Większość meczy kończył z dorobkiem grubo powyżej 20/10 i przy świetnych skutecznościach zarówno z gry jak i z linii. Niestety w barwach Warriors jego statystyki poszły zauważalnie w dół. O ile w punktach jest to poniekąd zrozumiałe przy takich strzelcach jak Curry, Ellis i Wright to spadek zbiórek naprawdę ciężko racjonalnie wyjaśnić, tym bardziej, że bardzo słabo i bardzo mało gra Andris Biedrins.
Warriors to kolejna drużyna dla której największym problemem jest środek. Tak jak wspomniałem Biedrins gra bardzo słabo a poza tym środkowy rzucający osobiste na skuteczności 16% nigdy nie będzie mocnym punktem drużyny. Na centrze z konieczności grywa częściej David Lee, jednak jego naturalną pozycją jest PF i tu czuje się on najlepiej. Poza tym gdy Lee gra na centrze nie bardzo wiadomo kto miałby zastąpić do na czwórce. Kolejnym fałszywym centrem jest w drużynie z Oakland Luis Amundson, waleczny i nieustępliwy obrońca jednak dość ograniczony ofensywnie zawodnik, który nie posiada talentu na miarę startera w NBA. Jest to raczej gracz z potencjałem na solidnego zmiennika. W połowie sezonu po kontuzji wrócił debiutant, Ekpe Udoh który ostatnio grywa nawet jako pierwszy środkowy. Jest to solidny gracz pod własną deską, dostarcza drużynie sporo bloków i zbiórek i jeśli będzie się prawidłowo rozwijał to ma szanse na stałe przejąć stanowisko pierwszego centra Warriors.
Przyszłość wyglądałaby złoto dla fanów drużyny z Golden State gdyby nie fakt, że ci gracze (może poza Udohem) już w tym sezonie powinni pokazać więcej i przynajmniej być teraz na miejscu Grizzlies i walczyć o Play Offy. Fakt, że tak się nie stało może i powinien niepokoić kibiców.
Naprawdę miałem problem z wyborem kolejnej ekipy. Skierowałem nawet swój wzrok na wschód, jednak nawet przy najszczerszych chęciach ciężko dostrzec tam jakieś pozytywy. O sytuacji w Cleveland nie będę nawet wspominał. Podobnie jeśli chodzi o Toronto czy Detroit. Niewiele lepsze widoki mają kibice w Charlotte i Milwaukee. Szczególnie Ci drudzy grają w tym roku paskudną koszykówkę. W tak słabej konferencji drużyna w której składzie jest Bogut, Jennings, Salmons, Delfino, Gooden, Ilyasova, Maggette, Redd, Douglas-Roberts czy Mbah a Moute powinna walczyć przynajmniej o 5-6 miejsce. Tymczasem Bucks są już praktycznie poza Play Offs i jest to jedno z największych rozczarowań konferencji wschodniej.
New Jersey? Ok., ich największym atutem są miliony ich właściciela oraz fakt, że niedługo grać będą na Brooklynie, co może pomóc ściągnąć do drużyny kilka głodnych sławy i czerwonych dywanów gwiazd. W tej chwili jednak, po raz kolejny drużyna zawiodła. Przed sezonem wydawało się że Brook Lopez, trójka ostatniego draftu Derrick Favors, strzelec Anthony Morrow oraz jakby nie było playmaker formatu All Star – Devin Harris powinni powalczyć o Play Offs. Niestety, co staje się pomału tradycją, Harris dużą część sezonu spędził na leczeniu kontuzji lub na dochodzeniu do formy. Favors początek sezonu miał słabszy co poniekąd zrozumiałe jeśli weźmie się pod uwagę że to 19-latek. Lopez, który miał być liderem tego zespołu i zarazem jednym z najlepszych centrów młodego pokolenia, po raz kolejny (i tym razem chyba definitywnie) przekonał wszystkich, że poza zdobywaniem punktów nie specjalnie umie (chce mu się?) robić cokolwiek innego. Kto by sobie zaprzątał głowę takimi głupotami jak obrona czy zbiórki?? Harrisa i Favorsa już nie ma w Newark. Jest za to Derron Williams i to powinno być chyba uznane za największy sukces i nadzieję na powrót prawdziwej koszykówki do New Jersey. Mogłoby, gdyby nie to, że Deron po sezonie 2011/12 stanie się wolnym agentem i jeśli nie poczuje, że jest w stanie walczyć z Nets o mistrzostwo, może zażyczyć sobie transferu, choćby za miedzę do NY Knicks. Tak więc Prokhorov ma jeden sezon (zakładając optymistycznie, że nie będzie lock outu) aby sprowadzić do miasta kilku wartościowych graczy, którzy przekonaliby Derona do przedłużenia kontraktu z Nets.
Na koniec zostawiłem sobie Wizards ponieważ, choć w tej chwili patrząc na tabelę na to nie wygląda, uważam, że mają oni stosunkowo niezłą pozycję wyjściową. Po pierwsze nie ma już w drużynie najszybszego rewolwerowca na wschód od Missisipi. Po drugie jest młody i piekielnie zdolny rozgrywający John Wall. Nie jest to może w tej chwili mój ulubiony gracz, ma pozersko-narcystyczne zapędy (patrz jego taniec przed jednym z meczów) i daleko mu do etyki pracy i charakteru Derricka Rose’a czy Westbrooka. Jednak jedna z najwyższych w historii średnia asyst wśród debiutantów (blisko 9 na mecz) plus niesamowita dynamika i szybkość sprawiają, że jest to na pewno materiał na wielkiego rozgrywającego. Po transferze Arenasa eksplodował wręcz talent Nicka Younga, który jest jednym z kandydatów do nagrody MIP. Coraz większą regularność pod koszem wykazuje JaVale McGee. Zaczyna być on nie tylko maszyną do bloków, ale także znaczącą siłą ofensywną oraz dostarczycielem solidnej porcji zbiórek. Wielki potencjał pokazuje rookie pozyskany w wymianie z Hawks – Jordan Crawford, który ma niesamowitą łatwość zdobywana punktów. Myślę, że już w przyszłym sezonie backcourt Wall, Crawford, Young będzie stwarzał kłopoty wielu drużynom. Największym problemem tej drużyny jest w mojej opinii samozwańczy lider i all star w jednej osobie czyli Andray Blatche. Moim zdaniem władze WIzards powinni pomyśleć o tym jak najlepiej zhandlować tego pana w przerwie letniej. Jest jeszcze tegoroczny draft, który mimo, że raczej nie będzie najmocniejszy to powinien dostarczyć kilku solidnych graczy a Wizards będą wybierać na 99% w pierwszej szóstce.
Tak więc jak widać na wchodzie raczej cieżko o hura optymizm i tak naprawdę jestem w stanie zaryzykować stwierdzenie, że skład Play Offów w ciągu najbliższych kilku lat nie powinien się znacząco zmienić.
Wracając na zachód, rozpocznę od Phoenix Suns. Niestety poza postawą Gortata (tak jak pisałem wyżej) niewiele pozytywów można dostrzec w grze i polityce transferowej Suns. Trzej liderzy drużyny Nash, Hill i Carter mają odpowiednio 37, 39 oraz 34 lata. Paradoksalnie najgorzej z tej trójki wygląda Vince, który zwyczajnie nie jest w stanie dostosować swojego stylu gry do zmieniającej się motoryki. Grant jest w życiowej formie i oglądanie go w akcji to czysta przyjemność, szczególnie, że jest on defensywną siłą Słońc i w każdym meczu kryje praktycznie najlepszego gracza drużyny przeciwnej. Steve poniżej pewnego poziomu nie schodzi i dalej jest liderem NBA w asystach (czapki z głów) jednak obrońcą jest miernym, z każdym rokiem spada też jego średnia zdobycz punktowa. Steve ma jeszcze ważny kontakt na sezon 2011/12 jednak na pewno chciałby jeszcze powalczyć na zakończenie kariery o pierścień mistrzowski. W Suns, którzy wyglądają teraz jak jeden wielki plac budowy, raczej nie będzie to możliwe. Czy w takim razie może się zdarzyć, że poprosi on o wymianę? Jego nazwisko było już łączone z różnymi klubami przy okazji ostatniego, jakże burzliwego trade deadline. Najbardziej sensownym wg mnie wydawał się trade z Hawks w zamian za Josha Smitha, który dubluje się na pozycji PF z Alem Horfordem.  Jeżeli Steve odejdzie z Arizony to straci na tym cała drużyna a w szczególności nasz Marcin, który sam przyznaje, że Nash jest odpowiedzialny za co najmniej połowę jego ogromnego rozwoju. Jasnymi postaciami Słońc są na pewno Channing Frye i od czasu do czasu Jared Dudley. Jest jeszcze w odwodzie Michael Pietrus pozyskany razem z Marcinem i Vincem z Orlando. Niestety nie jest on praktycznie w ogóle wykorzystywany w Phoenix a przecież francuz jest dobrym obrońcą, strzelcem i powinien dostawać więcej szans kosztem choćby nieefektywnego Cartera. Do Słońc trafił także w wymianie za Dragica Aaron Brooks, ubiegłoroczny MIP w tym roku mógłby śmiało kandydować do nagrody Most Regressed Player, gdyby taką przyznawano. Jest to jednak gracz utalentowany i z potencjałem. Problemem dla Słońc i Gortata może być to, że nie jest on typowym playmakerem takim jak Nash. Aaron jest bardziej „shoot first” typem gracza i nie jestem pewien czy jego popisy strzeleckie będą szły w parze z wynikami drużyny.
Podsumowując, przed drużyną z Arizony długi proces przebudowy, który na dobre zacznie się podejrzewam w momencie odejścia/zakończenia kariery przez Steve Nasha.
Niewiele lepiej jest w Utah, gdzie w przeciągu pół roku wszystko zostało dosłownie przewrócone do góry nogami. Wszystko rozpoczęło się wraz z odejściem Boozera do Bulls. Wydawało się jednak, że strata ta została zrekompensowana z nawiązką przez pozyskanie Ala Jeffersona. Niestety Al jest wiecznym przegrywaczem, co potwierdził we wszystkich drużynach w których grał. Mimo niezłych statystyk indywidualnych nie jest w stanie udźwignąć na swoich barkach roli lidera. Kolejny wstrząs przyszedł kilka dni przed trade deadline kiedy to rezygnację złożył Jerry Sloan. Wielu z obecnych graczy sikało jeszcze w pieluchy kiedy Sloan obejmował Jazz jako head coach. Kilkunastu z nich nie było jeszcze na świecie. Wstrząs wtórny nastąpił kilka dni później i nie był bynajmniej łagodniejszy. Jazz zdecydowali się wysłać swojego lidera Derona Williamsa do Nets w zamian za Devina Harrisa i Derricka Favorsa. O ile Favors bardzo dobrze się rozwija i jest duże prawdopodobieństwo że za rok, dwa będzie jednym z czołowych PF w lidze o tyle pozyskanie wiecznie leczącego kontuzje Harrisa ciężko uznać za dobry ruch. Pytanie tylko po co Jazzmanom kolejny PF skoro całkiem niedawno podpisano z Paulem Millsapem kontrakt obowiązujący do końca sezonu 2012/13? Światełkiem w tunelu jest dla Jazz Gordon Harward, biały skrzydłowy, debiutant z Butler, który był jednym z bohaterów ubiegłorocznego final four. Nieźle poczynał sobie także w tym sezonie CJ Miles. I to chyba byłoby na tyle jeśli chodzi o powody do optymizmu w Salt Lake City.
Sacramento – tą drużynę typowałem przed rozpoczęciem sezonu na czarnego konia rozgrywek. Jak widać był to duży błąd. Myślę jednak, że nie byłem jedynym, który taki błąd popełnił. Popatrzmy na skład Królów:
PG – Beno Udrih, solidny rozgrywający, który nie traci dużo piłek i rzuca na bardzo dobrych skutecznościach.
SG – Tyreke Evans – debiutant roku, jeden z bodajże trzech graczy w historii, którzy w swoim pierwszym sezonie w lidze osiągnęli statystyki na poziomie 20/5/5. Pozostali dwaj to MJ i LeBron (nie jestem pewien czy nie było jeszcze jednego takiego graczaJ), wiec towarzystwo doborowe. Wydawało się, że dalszy rozwój, poprawa w skutecznościach oraz ilości strat oraz statystyki w okolicach 24/6/6 będą w kolejnym sezonie czymś naturalnym. Niestety rzeczywistość okazała się brutalna i spowolniony kontuzjami stóp Tyreke zanotował regres we wszystkich praktycznie kategoriach. Zamiast 24/6/6 mamy 18/4.8/5.6 i tylko 57 rozegranych meczów.
SF – na trójce w swoim debiutanckim sezonie bardzo dobrze spisywał się Omri Casspi i w jego przypadku również liczyłem na dalszy rozwój. W odwodzie byli także Donte Green oraz Francisco Garcia.
PF/C – Pod koszem Kings mieli być najmocniejsi od czasów Vlade Divaca i Brada Millera. Do drużyny dołączył Samuel Dalembert, solidny defensor potrafiący także czasem zabłysnąć w ataku. Z numerem 5 w drafcie pozyskano DeMarcus Cousinsa, krnąbrnego dzieciaka lecz zarazem prawdziwy diament z University of Kentucky. Gdyby nie jego trudny charakter i zła sława, która idzie za nim już od szkoły średniej, myślę, że Cousins zostałby wybrany w drafcie 2,3 numery wyżej. Niestety obawy szybko się potwierdziły i DeMarcus miał już spięcia zarówno z trenerem jak i kolegami z zespołu. Poza tą dwójką w przerwie letniej podpisano kontrakt z Carlem Landrym, który w ubiegłym sezonie w Houston był jednym z najbardziej solidnych zmienników ligi. W każdym meczu można było liczyć na jego 15/7 zdobyte na bardzo dobrych skutecznościach oraz przy niewielkiej ilości strat. Niestety w Kings nie przebił się i pod koniec sezonu został wytransferowany do Hornets w zamian za Marcusa Thorntona. Na swoje minuty mógł też liczyć Jason Thompson, który pod nieobecność wymienionej trójki był najpewniejszą opcją podkoszową Sacramento w poprzednim sezonie. Niestety wszyscy podkoszowi Kings zanotowali w tym sezonie regres w porównaniu do poprzednich lat i nasuwa się tu natarczywie pytanie dlaczego? Jedno jest pewne, Paul Westphal pokazał, że nie nadaje się na trenera tej grupy zawodników. Być może jest za miękki aby poradzić sobie z trudnymi charakterami dwójki młodych liderów – Cousinsa i Evansa. Swoją drogą ta dwójka musi zrozumieć jaka odpowiedzialność na nich ciąży i zmienić swoje podejście do gry. Czasy beztroskiej gry w szkole średniej i college’u skończyły się bezpowrotnie. Teraz jesteście na dużym ekranie i czas zacząć zachowywać się jak duzi chłopcy! Ta drużyna w dalszym ciągu ma olbrzymi potencjał a przecież zostanie ona jeszcze wzmocniona kolejnym wysokim pickiem w tegorocznym drafcie. Uważam jednak, że zmiana trenera w okresie letnim to nieodzowny ruch, jaki musi zostać wykonany w Sacramento.
Minnesota – Tak naprawdę największym sukcesem tej drużyny był w mijającym sezonie Kevin Love. Pierwszy biały, najlepszy zbierający sezonu regularnego od 25 lat od czasu Billa Laimbeera. Ponadto, Kevin zwyciężył w tej kategorii ze średnią15,23 zbiórki na mecz – najwyższą od czasów Dennisa Rodmana. Kontynuować? Love poprawił też w tym sezonie rekord Mosesa Malone’a w największej ilości double-double z rzędu. Obecnie ten rekord wynosi 53. Ciągle mało?? Kevin zanotował pierwszy od 28 lat mecz z 30 punktami i 30 zbiorkami. Coś co nie udało się takim graczom jak Barkley, Malone, Shaq, Duncan… Oczywiście, był to mecz przeciwko NY Knick Mike’a no-D Antoniego oraz przeciwko Amare, ale Panowie i Panie! 30/30 to ciągle 30/30!! W ciągu prawie trzech dekad przewinęło się przez tą ligę wielu wybitnych podkoszowych i żadnemu z nich nie udało się osiągnąć tego co osiągnął w tym sezonie biały chłopak z Minnesoty.
Niestety postawa Love’a nie przełożyła się w żaden sposób na postawę Timberwolves, którzy dali się w końcówce sezonu wyprzedzić Cavaliers i zajęli ostatnie miejsce w lidze z rekordem 17-55. Stało się tak mimo niezłej postawy Michaela Beasleya, który w końcu zaczyna pokazywać swój potencjał drugiego wyboru w drafcie. Przebłyski dobrej gry miała też inna dwójka pamiętnego draftu z 2003 roku – Darko Milicic, jednak biorąc pod uwagę co prezentował Darko w swoich pierwszych 6 sezonach gry naprawdę nietrudno było o progres. Nie wiem czy jest to też pocieszenie dla Pistons, którzy muszą żyć ze świadomością, że w ich koszulce mógłby teraz biegać Wade, Melo czy Bosh…
Leśne Wilki dokonały jeszcze jednego, dość ciekawego transferu, pozyskując Anthonego Randolpha z Knicks w zamian za Corey’a Brewera. Randolph to wciąż młody i perspektywiczny gracz, który już w swoim debiutanckim sezonie w GSW pokazywał niejednokrotnie, że stać go na wiele. Niestety w pierwszych dwóch sezonach w barwach Wojowników zabrakło zdrowia. Problemem był też ówczesny trener Don Nelson, który lubił grać piątką składającą się z dwóch rozgrywających i trzech SG/SF. W efekcie Randolph został oddany w wymianie za Davida Lee do Nowego Jorku. Przed sezonem wydawało się, że jest to idealne dla niego miejsce. Szybki, skoczny i dynamiczny Anthony, który może grać na pozycjach PF/C miał idealnie wpasować się do stylu gry Mike’a no-D Antoniego. Niestety z niewiadomych przyczyn, Randolph grywał po kilka minut w meczu. To, że potrafi grać w koszykówkę udowodnił kilka razy w barwach Wolves, gdzie dostał swoją szansę pod nieobecność Kevina Love. Przeciwko Dallas I OKC zagrał dwa dni z rzędu powyżej 35 minut i trafił w tym czasie 23/36 rzutów z gry, 9/9 z linii, zebrał 26 piłek, miał 5 asyst, 3 bloki i 3 przechwyty i zdobył 55 punktów. Moim zdaniem, jeśli dostanie on więcej minut to Leśne Wilki mogą mieć już w przyszłym roku całkiem ciekawy, młody frontcourt w postaci Beasleya, Love’a i Randolpha.
Gorzej niestety wygląda sytuacja na obwodzie i myślę, że tutaj powinni szukać wzmocnień w zbliżającym się drafcie. Jonny Flynn, numer 6 ubiegłorocznego draftu zupełnie w tym sezonie się nie sprawdził, za co po części można winić kontuzję, którą leczył dość długo (pierwszy mecz rozegrał w połowie grudnia). Innym powodem może być bardzo solidna gra na jedynce Luke’a Ridnoura. Z kolei numer 5 tego samego draftu, Ricky Rubio gra dalej w Hiszpanii i wątpliwe jest czy w ogóle zdecyduje się na przyjazd do mroźnej Minnesoty. Jest jeszcze numer 4 tegorocznego draftu, Wes Johnson, ale ten ma podstawowe braki w wyszkoleniu technicznym – słabo mu idzie przybijanie piątki z liderem zespołu (kto nie widział polecam spenetrować Youtube i nadrobić zaległościJ). Na poważnie, Wes ma potencjał i być może miałby pewne miejsce w piątce Wilków, gdyby nie to, że jego naturalną pozycją jest SF i tutaj zabiera mu minuty Beasley. Oczywiście od SF do SG nie taka daleka droga i Johnson (a także trenerzy Wolves) powinien pomyśleć nad „przebranżowieniem”. W odwodzie na pozycjach SG/SF mamy jeszcze Matrella Webstera, dobrego strzelca, który wyszedł spod skrzydeł Nate’a McMillana z Portland. W swoim najlepszym sezonie 2007/2008 był praktycznie etatowym starterem (70 z 75 meczów zaczął w pierwszej piątce) i zdobywał średnio ponad 10 punktów, trafiając solidne 39% zza łuku.
Podsumowując, jeśli zarząd klubu przekona w końcu do gry w NBA Rubio oraz dokona trafnego wyboru w drafcie 2011 (uważam, że najbardziej brakuje tam solidnego SG, ale znając logikę Davida Kahna pewnie wybierze gracza z pozycji PF/C) to Wilki mogą za rok, dwa włączyć się do walki o Play-Offs. Biorąc pod uwagę jednak to, jak mocny jest zachód NBA nie będzie to zadanie łatwe.